6 października 2016 – dzień 5
Rocznica wyjazdu minęła, więc wypadałoby kończyć opowieść 🙂
No i nadszedł dzień, w którym to mieliśmy w końcu wejść do środka CzAES , czyli do czarnobylskiej elektrowni. Pogoda była cudowna. Rano standardowo: śniadanie w Starym Tallinie, pociąg i odprawa i znów znaleźliśmy się na terenie Strefy.


Szczerze, to byłam dość mocno podekscytowana, bo w końcu mieliśmy wejść do środka elektrowni, mieliśmy być tak blisko TEGO miejsca. Miejsca, w którym wydarzyła się awaria! Wcześniej tylko codziennie obok niej przejeżdżaliśmy. Ja w ogóle, to już nie mogłam się doczekać, by zobaczyć chociaż pomnik stojący przed wejściem.

Słońce tego dnia świeciło bardzo mocno i to cieszyło, ale akurat było za blokiem nr IV, czyli idealnie na wprost obiektywu :/. I to był ten jedyny minusik wszystkiego.
Podzieliliśmy się na dwie grupy. Jedna pojechała na Plac Widokowy pod pomnik i sarkofag. Druga do wnętrza elektrowni. Później się wymieniliśmy. Nasza grupa udała się pierwsze pod sarkofag. W listopadzie (miesiąc po naszym wyjeździe) przysłonięto stary sarkofag bloku nr IV, więc byliśmy jedną z tych ostatnich grup, które miały okazję zobaczyć ten widok. To było jednym z głównych powodów wyjazdu w tym właśnie czasie- ten widok miał przejść do historii a my mieliśmy okazję zobaczyć go jeszcze na własne oczy. Dla mnie to było coś wielkiego!


A jeszcze udało mi się przechwycić dozymetr, więc co rusz w niego patrzyłam. I faktycznie to promieniowanie było niewielkie. A teraz jak nałożono nowy sarkofag to jest jeszcze mniejsze… Można śmiało jechać 🙂

Pierwsze udaliśmy się pod pomnik. Następnie w budynku obok, gdzie utworzono jakby muzeum elektrowni – Centrum Informacyjne – Pani Julia opowiedziała nam o katastrofie (po angielsku jakby co :)). Nie będę tutaj się rozwodzić o tych rozbieżnościach co do ogromnego wybuchu czy jego braku, bo nie mam takowych kompetencji 😉 Nie mniej jednak są dwie wersje, że był ogromny wybuch i że go nie było – wg mnie jakby był to mieszkańcy Prypeci w momencie wybuchu już sami by się ewakuowali, a jednak na następny dzień w mieście wszystko odbywało się normalnym trybem… Niewielu wiedziało co się wydarzyło.

Najzabawniejsze było jak dla mnie to, że z okna tego pomieszczenia, w którym znajdowała się makieta elektrowni, nie można było robić zdjęć elektrowni, którą za tym oknem było widać. Do tej pory nie wiem o co chodzi, bo na zewnątrz i w środku, już na placu elektrowni można było robić zdjęcia. Dla mnie był to ten sam widok, więc nadal mnie to dziwi ;). Ach i jeszcze tam była normalna toaleta, więc dużo czasu tam zeszło, bo każdy chciał to wykorzystać 😉

Po wykładzie przeszliśmy przez odprawę – paszporty, bramki do wykrywania metali i weszliśmy na teren elektrowni, gdzie już znaleźliśmy się trochę bliżej bloku IV oraz gdzie mogliśmy z bliska zobaczyć nowy sarkofag. Dla mnie to było takie wow, bo być blisko tego miejsca to ogromne przeżycie (przynajmniej dla mnie ;)).


Stamtąd udaliśmy się na zwiedzanie elektrowni od środka. Musieliśmy kawałek przejechać do budynku głównego. Kolejna odprawa. Przebranie w białe kitelki. Przejście Złotym Korytarzem i wejście do sterowni bloku II. Oprowadzał nas bardzo sympatyczny młody chłopak, bardzo grzeczny i miły – mogliście go zobaczyć w filmie „Czarnobyl – wstęp wzbroniony”. Przy jego realizacji dużą rolę odegrała właśnie strefazero.org 🙂

Zdjęcia ze środka:






Następnie jeszcze poszliśmy oglądać pompy ale nie wiem teraz, którego bloku. Nie wiem czy słyszeliście o Panu Andrzeju Urbańskim, który już bardzo wiele razy odwiedzał Strefę i pisze bloga na ten temat (jest tam dużo informacji i zdjęć – jak ktoś ma ochotę to warto tam zajrzeć). U Pana Andrzeja znalazłam informację, w którymś z wpisów, że zwiedzali pompy bloku III. Ze zdjęć widzę, że my chyba tych nie widzieliśmy.
https://andrzej56urbanski.blogspot.com/2016/
U nas było jakoś ciaśniej ;). Ponadto my nie widzieliśmy pomnika Walerego Chodemczuka :/. Jak byłam w elektrowni to czułam, że czegoś nie widzieliśmy. Nie mogłam sobie przypomnieć czego, ale coś mi brakowało. Dopiero jak wróciłam do domu, to dokładnie przejrzałam informację o tym co m.in. możemy zobaczyć na wyjeździe i to był właśnie ten pomnik w środku elektrowni. A Walery Chodemczuk był w momencie awarii praktycznie w samym centrum wydarzeń i jego ciała nigdy nie odnaleziono.

Jak wyszliśmy już z budynku to okazało się, że my na zewnątrz, akurat w tym miejscu nie możemy robić zdjęć, bo … miała tam być jakaś delegacja. Nikogo akurat nie widzieliśmy, normalnie to można tam robić zdjęcia ale akurat teraz strażnik nam zabronił. Kilka mi się udało zrobić, ale dostałam ostrzeżenie ;).





Stamtąd udaliśmy się na dalsze zwiedzanie. Zatrzymaliśmy się jeszcze na drodze, po drugiej stronie elektrowni, by móc ją sfotografować z innej strony.


I dopiero w ten dzień zatrzymaliśmy się pod kolejnym bardzo znanym ze zdjęć miejscem – pomnik założenia miasta Prypeć 1970.
No i udaliśmy się na niedokończoną budowę bloku V i VI. Bardzo niebezpieczne miejsce. Paweł przestrzegał nas kilkukrotnie żebyśmy tam bardzo uważali. Chodziłam tam z duszą na ramieniu. Dobrze, że zdecydowaliśmy się pójść z Pawłem, który nas zaprowadził na sam szczyt budowli, z której mieliśmy piękny widok na elektrownię i nawet na Oko Moskwy. Później sami stamtąd zeszliśmy i weszliśmy do środka ale naprawdę było to na mega czujce. Choć parę „niebezpiecznych” rzeczy zrobiłam ;)- jak przejście przez jakąś lichą kładkę czy chodzenie po ciemku przy dziurach na rdzenie czy coś podobnego. Ale uciekliśmy stamtąd szybko – extrema ok ale z głową (choć czasem mi jej jednak brak ;)).











Stamtąd pojechaliśmy na obiad. Po obiedzie zabraliśmy parę kromek chleba ze sobą i pojechaliśmy karmić „rybki”. Rybki są cudzysłowie, bo tak naprawdę to były ogromne sumy. Jakby mnie tam ktoś wrzucił to chyba by mnie zjadły w całości ;). Małe rybki też tam pływały i jak podeszłam, to się dziwiłam, co to za widowisko karmić takie rybki, ale jak mi wypłynęły te olbrzymy to już wiedziałam o co chodzi. One pływają i żyją w wodzie tuż przy samiutkiej elektrowni. Ale z tej wody nie świecą nocą światła, więc chyba za mocno napromieniowane nie są 😉






Po tym udaliśmy się jeszcze do Prypeci ale o tym w następnym wpisie, bo ten już chcę wypuścić, bo to już jest naprawdę wstyd tak długo pisać… :/