Czarnobyl część 6

5 października 2016 – 4 dzień cd

Z Placu Centralnego w Prypeci udaliśmy się do jednego z dwóch miejsc, które mnie podobało się najmniej, mimo, że należało do jednego z ciekawszych – czyli do Zakładów „Jupiter”.

 

budynek administracyjny Jupitera
taka ciekawa klatka schodowa – jak się potkniesz…

na prawo widać nowy sarkofag
budynki Zakładów „Jupiter” – widok z dachu

może to coś od radia ? 😉

 

W Jupiterze czas spędziliśmy głównie w budynku administracyjnym i całe szczęście! Po wyjeździe stamtąd zobaczyłam na mapie, że tam jest jedno z najbardziej skażonych miejsc. Pomijając fakt, że my tam się nie zbliżaliśmy to i tak miałam takie dziwne uczucie. Dochodzi do tego także fakt, że miejsce to owiane jest taką nutką tajemnicy, bo oficjalnie produkowano tam radia a nieoficjalnie i bardziej prawdopodobne jest to, że miejsce to służyło do produkcji materiałów niebezpiecznych, zbrojeniowych.

 

 

A jeszcze jedna ciekawostka -> fabryka ta działała jeszcze sporo po katastrofie, co widać nawet po dacie na kalendarzu na jednym ze zdjęć.

 

kalendarz rok 1995

 

 

Spotkaliśmy tam jakieś dziwne rozsypane kulki, pojemnik radioaktywny i chyba tylko jedno radio, ale to już na hali, której stan pozostawiał bardzo wiele do życzenia – jakby zaraz wszystko miało runąć.

A tak w ogóle to szkoda, że nie załapaliśmy się tutaj na dozymetr. Tak z czystej ciekawości…

 

otwarty pojemnik – nie zaglądałam do środka 😉
tu są rozsypane te kuleczki – może to z tego pojemnika ? ;)…. a może to takie konserwujące kuleczki jak wrzucane są do butów… nie dotykałam, nie sprawdzałam, przeleciałam przez to 😉

 

tutaj nie wiem czy widać ten wpadający do środka deszcz ale w normalnym rozmiarze tak
moi towarzysze
to jest właśnie to radyjko

 

Dla mnie najciekawszy był gabinet dyrektora. I porozrzucane „projekty” różnych maszyn o nie bardzo pokojowym zastosowaniu 😉 Więc czy aby na pewno chodziło tam o radia? A może to tylko hobby dyrektorskie 🙂

 

to jest właśnie ten gabinet dyrektora

 

W którymś momencie nie mogliśmy znaleźć wyjścia i troszkę pokrążyliśmy w tym budynku, w jakichś przejściach. A jak na koniec okazało się, że po nas nikt nie przyjeżdża (a czasu tam mieliśmy chyba ok 1h) to schowaliśmy się w takie przejście, do którego można było podejść z zewnątrz i okazało się, że  wcześniej już tam byliśmy i to wtedy nie umieliśmy wyjść, a praktycznie byliśmy już na wyjściu ;). To była taka mała chwilka zaniepokojenia 😉 Kolejne zaniepokojenie nastąpiło w momencie, gdy właśnie po nas nie przyjeżdżano a zaczął też już dobrze padać deszcz… Czasu mieliśmy tam sporo i każdy już poobchodził co chciał obejść i tak czekaliśmy a Paweł nie przyjeżdżał…

Nagle zobaczyłam, że coś jedzie więc wyleciałam pierwsza aby szybko wskoczyć do busa, a tam okazało się, że to druga grupa po nas przyjechała ale i tak do nich wleciałam. Okazało się, że oni po nas specjalnie przyjechali i musieliśmy się wszyscy zmieścić do tego jednego autobusika (bo to było mniejsze niż autobus a trochę większe niż bus). Daliśmy radę 🙂 i pojechaliśmy na obiad. Nie będę zdradzać dlaczego Paweł po nas nie przyjechał ale napiszę tylko tyle, że miał mega ważną sprawę do załatwienia – bardzo ważną ! Dotyczyła ona jednego z nas i to coś było na zasadzie niemożliwego – tylko, że dla Pawła nie ma takich rzeczy 😉 Także spokojnie możecie ruszać na wyprawę ze strefazero.org !

A tak na marginesie to wszystkie zdjęcia wrzucane są w kolejności ich robienia. I teraz już ostatnie fotki z tego miejsca:

 

 

Pojechaliśmy na obiad do stołówki pracowniczej i jak zawsze były dwa dania, deserek i dwa kompociki a przede wszystkim tam była toaleta, więc to był punkt programu, którego bym się nie wyzbyła ;).

Po obiedzie udaliśmy się do jednego z bardziej znanych wysokopiętrowców (16!) – Fujiyama Bis. Oj zmachałam się nieźle wchodząc na samą górę. Tam jest ten uschnięty piesek, którego zaciekawieni tematem Czarnobyla, na pewno mieli już okazję zobaczyć w necie. Okropny widok :/ Nie podchodziłam za blisko, pomógł zoom 😉

 

smutny widok…

 

Trochę nam się już pogoda popsuła i z dachu mieliśmy trochę słabsze widoki. Najfajniejsze w Prypeci są właśnie dachy, a tak dokładnie to nie dachy ale widoki z nich… Mega! Weszliśmy też tam do kilku mieszkań i znaleźliśmy kolejne pianino…

 

a tam właśnie chyba widać budynek administracyjny Fabryki Jupiter

jedno z moim ulubieńszych

 

 

Niedaleko tego 16-piętrowca znajduje się pomnik Prypeci.

 

budynek Fujiyama Bis

 

Kolejnym punktem, do którego przyjechaliśmy był – Lazurowy Basen. Też obowiązkowy punkt programu dla tych, co są tam pierwszy raz i też niestety już mocno zniszczony :/.

 

 

Stamtąd blisko było do Szkoły nr 3 ale z racji tego, że my tam już byliśmy to poszliśmy poeksplorować jakiś przypadkowy budynek. I tam też zrobiłam najlepsze zdjęcie z całego wyjazdu 😉 Najlepsze bo przeraziłam się jak ujrzałam na aparacie co mi wyszło – świecąca ściana. Gołym okiem nie było to widoczne ale na zdjęciu tak wyszło. Pewnie to tylko farba jednak miejsce plus efekt na zdjęciu dało dobre wrażenie 😉 Zrobiłam zdjęcie budynku, na którym widać jego numer i nazwę ulicy – w nim właśnie byliśmy.

 

to jest właśnie to zdjęcie
i nawet meble były w tym mieszkaniu i to w nawet dobrym stanie

ta klameczka była śliczna – tak świecąca, tutaj niestety nie do końca to widać :/

tak były ozdobione lampy

 

Zaraz po tym podjechaliśmy pod słynny chwytak. Brał on udział w usuwaniu skutków awarii i jest bardzo skażony. Do niego też jakoś blisko nie podchodziłam ale inni byli od niego na milimetry i sprawdzali odczyty na dozymetrach, w tym niestety mój Sławek 😉

 

 

A następnie udaliśmy się na jakieś składowisko (nie pamiętam co to dokładnie za miejsce) – było tam dużo różnych maszyn i pojazdów, również skażonych. Tutaj już Sławek nie chodził ale ja za to „przebiegłam” ostrożnie ten teren 😉

 

 

Niedaleko tego miejsca znajduje się budynek straży pożarnej i tam zatrzymaliśmy się dosłownie na chwilkę.

 

 

Zaraz potem udaliśmy się na posterunek policji (a chyba raczej milicji), gdzie był też areszt. Także jakby co, to w celi już byłam zamknięta ;).

 

te auta na budynku do teraz mnie dziwią …

nasz pojazd 🙂

 

Stamtąd trafiliśmy do Przedszkola „Złoty Kogucik” (jak dobrze potwierdziłam sobie miejsce w necie, bo nie mogłam sobie przypomnieć sama, choć było mówione ;/). Wyszliśmy na chwilkę, bo tylko po to, by zobaczyć przedszkole, więc nic ze sobą nie zabrałam oprócz aparatu i akurat siadła mi po chwili bateria. A nie mieliśmy dużo czasu, więc nie opłacało się wracać – dobra nauczka na zaś, że lepiej baterie zapasową nosić w kurtce, bluzie czy spodniach 😉 Ale parę fotek jest.

 

zdjęcia zamazane bo deszcz padał, aparat przykrywałam kurtką a potem nie nadążał odparowywać :/

 

Kolejny punkt to Cafe Prypat. Zrobiło się już szarawo (choć niektóre fotki oszukują i tego nie widać ;)) i mżyło, więc trochę trzeba było pogrzebać w aparacie, aby choć troszkę złapać urok tych niesamowitych witraży. W okresie świetności miasta to chyba byłoby jedno z moich ulubionych miejsc – aż zamarzyłam o tym, by móc tam się napić kawki czy w środku czy na tarasie przy wodzie…

 

te witraże wykonano z takich malutkich podłużnych szkiełek

 

No i po tym nastąpiło to, co nadal wzbudza we mnie dreszczyk emocji – czyli Szpital – ale taki w mroku i z odgłosami kapiącego deszczu… Bardzo ciekawe miejsce pod względem eksploracji, ale ten mrok i deszcz nastroił mnie tak, że chodziłam tam ze ściśniętym żołądkiem i czekałam nie wiadomo na co, jakby mi zaraz coś stamtąd miało wyskoczyć ;). Na ostatnim piętrze już miałam takiego cykora, że już nie chciałam go przechodzić i chłopaki wyszli ze mną z budynku (za co ich przepraszam ale i dziękuję, że nie zostawili mnie samej :))

 

ciemnie korytarze i stukot deszczu brrrr

 

Naprawdę jest to bardzo interesujące miejsce i poszłabym tam jeszcze lecz w piękny słoneczny dzień :). Ciekawe jest móc sobie oglądać różne szpitalne sprzęty, narzędzia pozostawione sobie ot tak i czekające na nic… Dla mnie było to naprawdę interesujące, bo sporo jest tam różnych przedmiotów. Zobaczcie sami:

 

 

Nawet nie wiedziałam, że ze mnie taki cykorek, ale ja zawsze miałam dużą wyobraźnię a horror o Czarnobylu oglądałam i mimo, że wiem, że to bujda jakich mało to coś tam zostało w główce haha

Po szpitalu na sam koniec udało nam się jeszcze zwiedzić na szybko Kino „Prometeusz”. Te kamienie na ścianach budynku nadal mają mnóstwo uroku w sobie. Świetnie to wymyślono. Jak dla mnie było to idealne miasto i jedyną jego wadą było to,  że było a raczej nadal jest blisko elektrowni…

 

Aniu i fortepian też się znalazł 😉

 

I tym właśnie zakończyliśmy tego dnia eksplorację Prypeci. Później udaliśmy się jeszcze na kolacje do stołówki pracowniczej, gdzie znów zjedliśmy 3 obiad (inne menu niż na obiad obiad ;)) ale nadal składało się z 2 dań, deserku i kompotów. Następnie odprawa i powrót kolejką, a tak naprawdę to normalny pociąg jak dla mnie ale tak się mówi, na trasie Semichody (stacja przy/w elektrowni) – Sławutycz, czyli tam gdzie spaliśmy.

Jak dobrze teraz pamiętam to jeszcze udaliśmy się do restauracji „Stary Tallin” by coś dojeść i dopić, bo chciało nam się czegoś innego 😉

I na tym kończę tę/tą 😉 część ale najważniejsze muszę jeszcze dodać. W poprzedniej części napisałam, że już tak dużej przerwy nie będzie i chodziło mi o to, że takiej nie będzie bo będzie dłuższa 😉 Nie, no żartuję teraz! Tak naprawdę ja jak coś obiecuję, to staram się ze wszystkich sił, by to zrobić. Kilka spraw nałożyło się na to, że nie mogłam napisać tego wcześniej za co bardzo przepraszam tych, którzy czytają te moje wpisy. Dlatego teraz już nic nie obiecuję i tylko napiszę – to do następnego!!! Mam nadzieję 🙂

P.S.

Zagadka – gdzie zrobiono główne zdjęcie ? Do wygrania nie ma nic – można się tylko pochwalić swoją wiedzą 😉

 

 

 

 

 

 

4 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *